sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział II

    Było ciemno. Nie widziałam nic, prócz małego, prostokątnego okna pod sufitem, przez które wpadało nikłe nocne światło i kaloryfera, do którego byłam przypięta grubym łańcuchem. Powietrze śmierdziało stęchlizną, a nawet najmniejszy ruch wzbijał tumany kurzu, dlatego starałam się siedzieć nieruchomo. Podłoga była twarda i wilgotna, a obok moich nóg co chwila przebiegały karaluchy. Nie miałam pojęcia gdzie jestem, ale z pewnością było to paskudne i okropnie nieprzyjemne miejsce.
    Od kilku godzin byłam sama. Właściwie od momentu, w którym zostałam tu uwięziona nikt mnie nie odwiedził. Nie wiedziałam, kto jest moim porywaczem i czego ode mnie chce, a to sprawiało, że bałam się jeszcze bardziej. Łańcuch był zrobiony z żelaza, więc sprawca musiał mieć chociaż znikome pojęcie o tym, kim jestem. Żelazo bowiem blokowało wszystkie moce Upadłych, przez co teraz byłam zupełnie bezbronna. Ze wszystkich sił próbowałam się oswobodzić, ale jedynym tego skutkiem był metal wbijający się w moje obolałe nadgarstki. Na próżno usiłowałam przesłać jakąkolwiek myśl do Maela, który teraz z pewnością mnie szukał. Miałam nadzieję, że wpadł choćby na mały trop, który pozwoli mu mnie odnaleźć.
    Zmęczona bezskutecznymi próbami uwolnienia się usnęłam. Byłam wyczerpana, zmarznięta i wystraszona, a sen wydawał mi się teraz prawdziwym luksusem. Może gdy się obudzę, okaże się, że to wszystko był jedynie koszmar? Że jestem bezpieczna, w swoim własnym łóżku, a w pokoju obok Mael ogląda kolejny mecz i klnie pod nosem, bo obstawiana przez niego drużyna przegrywa. Czerń pod moimi powiekami nagle zaczęła się rozjaśniać, a chwilę później faktycznie znalazłam się w swoim pokoju. Rozpoznałam zielony kolor swoich ścian, starą toaletkę w rogu, niewielkie biurko, na którym leżał laptop, puchaty biały dywan i kolorowe zasłonki. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi, a gdy zwróciłam wzrok w tamtą stronę, ujrzałam czarną czuprynę mojego anioła. Anioła, który uratował mi życie, kiedy zostałam strącona z nieba. Mojego przyjaciela i współlokatora – Maela. Poczułam, jak moje usta rozciąga szeroki uśmiech. Zerwałam się dobiegu i sekundę później zawisłam na jego szyi, wtulając się w niego mocno.
- O Boże, Mael, tak się cieszę, że tu jesteś. Miałam okropny sen i… - zaczęłam piskliwym głosem, ale byłam zmuszona przerwać. Anioł położył dłonie na moich ramionach i odsunął mnie od siebie.
- Jo, cicho bądź i posłuchaj mnie uważnie – powiedział. – Snem jest to, co dzieje się teraz. Tak naprawdę mnie tu nie ma, a ty nie jesteś w domu – dodał, a w jego oczach dostrzegłam, że nie żartuje. Był całkowicie poważny, a to znaczyło, że koszmar który przeżywałam trwał dalej. Zrobiłam krok w tył i zasłoniłam usta dłonią.
- Ktoś mnie porwał. O Boże, to dzieje się naprawdę.
Poczułam, jak do moich oczu napływają łzy. Dlaczego przytrafiło się to akurat mnie? Nie to, żebym życzyła tego komuś innemu, ale… Przecież nie zrobiłam nic złego, nie zasłużyłam sobie na to. Zacisnęłam usta w cienką linię, żeby nie rozpłakać się na dobre i spojrzałam na swego przyjaciela.
- Zabierz mnie stąd, proszę. Nie chce tu być. Jestem sama, nie mogę nic zrobić. On użył żelaza i… Proszę, pomóż mi – zaszlochałam, oplatając się ramionami. Nie chciałam, żeby Mael mnie taką widział, ale byłam przerażona i nie potrafiłam tego ukryć. Spędziłam na Ziemi dopiero pół roku i nie nauczyłam się jeszcze, jak być tak silną, jak on. Jak zachowywać trzeźwy umysł i myśleć racjonalnie w takich chwilach.
- Joelle, uspokój się. Właśnie próbuję ci pomóc. Zasnęłaś, więc udało mi się z tobą połączyć. Teraz już wiem, dlaczego nie mogłem zrobić tego wcześniej. Tak czy inaczej, powiedz mi gdzie jesteś? Po twoim telefonie wybiegłem z domu, ale nigdzie nie mogłem cię znaleźć. Trafiłem tylko na rozbity telefon. Kto cię porwał i gdzie cię zabrał? – zapytał, a w jego głosie wyczułam zniecierpliwienie. Domyśliłam się, że nie mamy wiele czasu. Ale czy to było istotne? Przecież i tak nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję.
- Nie wiem. Nie wiem, gdzie jestem. To jakieś małe pomieszczenie. Ciemne, z jednym małym oknem pod sufitem. Śmierdzi tu i jest mokro. – Powiedziałam zrezygnowana. Nie wiedziałam nic, co mogłoby mu pomóc w znalezieniu mnie. Mael jednak się nie poddawał.
- Skup się, Jo. Powiedz co czułaś, co słyszałaś? Cokolwiek. – Ostry ton jego głosu trochę mnie otrzeźwił. Przymknęłam oczy, mając nadzieję, że to pomoże mi w odkryciu jakiejś znaczącej rzeczy. Dłonie zacisnęłam w pięści i wzięłam głęboki wdech i… Stało się.
- W pobliżu jest ruchliwa ulica. Cały czas słyszę klaksony samochodów i pisk ich opon. Nie sięgam do okna, ale po drugiej stronie jest chyba jakaś chińska restauracja. Ciągle słyszę ten dziwny język. Jest też… - urwałam, otwierając szeroko oczy. – O nie, Mael, o nie! – krzyknęłam, ale mój głos zginął w nicości.
    Zaczerpnęłam powietrza, czując jak na moich ramionach zaciskają się czyjeś palce. Uniosłam powieki i po raz pierwszy ujrzałam twarz swojego porywacza. Przez chwilę nie widziałam nic, oprócz jego oczu. Były duże i niebieskie jak lapis lazuli, otoczone jasnymi rzęsami. Potem zaczęłam dostrzegać inne szczegóły: jasne, krótko obcięte włosy, lekko spiczasty nos, nieco trójkątną twarz, bliznę przecinającą jego prawą brew i wąskie usta. Gdyby nie był facetem, który chce wyrządzić mi krzywdę, pomyślałabym, że jest przystojny.
    Uśmiechnął się do mnie, ale w tym uśmiechu nie było nic przyjemnego. Wręcz przeciwnie, wzdrygnęłam się na jego widok, co chyba mu się spodobało, bo uśmiechnął się szerzej, odsłaniając równe, białe zęby.
- Nie bój się mnie, aniołku. Nic ci nie zrobię, przynajmniej na razie – powiedział i puścił mnie.
    Sięgnęłam do swoich ramion, by je rozmasować i powędrowałam wzrokiem za chłopakiem, który oparł się o brudną ścianę. Tak, nie wyglądał na dorosłego mężczyznę. Na oko miał jakieś dziewiętnaście lat, choć z pewnością był dużo starszy. Czułam, że bije od niego moc, a to świadczyło o tym, że nie był zwykłym człowiekiem.
- Jestem Nakir, a ty nazywasz się Joelle, prawda? – spytał, ale nie odpowiedziałam mu. – Nie chcesz ze mną rozmawiać? Wielka szkoda, bo potrzebuję od ciebie tylko kilku mało znaczących informacji. Potem z wielką przyjemnością wypuściłbym cię, byś dalej mogła wieść swe nudne życie – dodał, na co zmarszczyłam swoje brwi.
- Kiedy chce się z kimś porozmawiać, nie porywa się go. I nie traktuje w taki sposób? Gdzie ja w ogóle jestem i kim ty jesteś? – zapytałam cicho, mając nadzieję na to, że uda mi się cokolwiek od niego wydobyć. W następnym śnie mogłabym przekazać Maelowi miejsce swojego pobytu albo chociaż tożsamość mojego porywacza i ten koszmar w końcu by się skończył. Jednak Nakir nie był głupi.
- Wszystko po kolei, aniołku. To ja tutaj jestem od zadawania pytań. - Na jego twarzy znów pojawił się ten upiorny uśmiech, a po moim ciele ponownie przeszły nieprzyjemne dreszcze. Chłopak był naprawdę przerażający. – Obydwoje dobrze wiemy, dlaczego tutaj jesteś. Więc proszę, zacznij współpracować i nie zmuszaj mnie do tego, żebym zechciał użyć siły – mruknął niby to obojętnie, ale w jego głosie dało się wyczuć kłamstwo. On naprawdę chciał mnie skrzywdzić. Pewnie tylko czekał na moment, w którym będzie mógł podnieść na mnie rękę. Przełknęłam ślinę i cicho westchnęłam.
- Co chcesz wiedzieć?
- Rubin, który miałaś przy sobie… Skąd go masz i gdzie jest reszta? – spytał, a ja przez chwilę zastanawiałam się, o czym on, do diabła, mówi. Jaki rubin? Jaka reszta? W końcu jednak zrozumiałam. Czerwony kamień, który znalazłam w kieszonce fartuszka. Najwidoczniej był cenniejszy, niż mogło mi się wydawać.
- Nie wiem, gdzie jest reszta. Nie wiem nawet, do czego on służy. Kiedy kończyłam zmianę, znalazłam go w swoim fartuszku. Nie mam pojęcia, skąd się tam wziął. Ktoś musiał mi go podrzucić – powiedziałam szczerze, ale Nakir najwyraźniej nie miał zamiaru wierzyć w moje słowa. Ukucnął przede mną i złapał mnie za włosy, owijając je wokół swojego nadgarstka. Pisnęłam z bólu i zacisnęłam usta w cienką linię, żeby nie zacząć krzyczeć. W innej sytuacji pewnie darłabym się w niebogłosy, ale Nakir był potężny i nie chciałam narażać biednych, niczemu niewinnych ludzi na śmierć. Bo pewnie taki spotkałby ich los, gdyby tylko spróbowali tutaj wejść. Byłam pewna, że chłopak nie zawahałby się przed zabiciem ich.
- Zła odpowiedź. Nie próbuj sobie ze mną pogrywać, mała. Mów, gdzie jest reszta tych cholernych kamieni, bo zafunduję ci bolesną i powolną śmierć – warknął, mocniej ciągnąć mnie za włosy. Z pomiędzy moich warg wyrwał się cichy szloch. Chwyciłam dłońmi jego rękę, próbując go od siebie odciągnąć, ale niestety był zbyt silny.
- Przysięgam, że nie wiem. Proszę… Wypuść mnie. Pomogę ci. Pomogę ci je znaleźć, ale proszę, nie rób mi krzywdy – do mojego głosu wkradła się błagalna nuta. W tym momencie byłam gotowa zrobić wszystko. Wszystko, żeby tylko ujść z życiem. A pomoc w odnalezieniu kilku rubinów nie mogła być przecież czymś złym, prawda? Nawet jeśli Nakir miał niecne plany, to i tak to wszystko nie musiało skończyć się źle. Miałabym czas, żeby dowiedzieć się do czego są mu potrzebne te kamienie, a co za tym szło, może będę w stanie go powstrzymać.
    Poczułam, jak uścisk na moich włosach się rozluźnia, a po chwili te opadły na moje ramiona. Wyprostowałam się na tyle, na ile mogłam i spojrzałam na swojego porywacza. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi niebieskimi oczami i widocznie nad czymś rozmyślał.
- W porządku – powiedział ostrożnie. – Ale jeden niewłaściwy ruch i po tobie, aniołku. Będziesz tańczyła tak, jak ci zagram. Masz tydzień czasu na dostarczenie mi reszty rubinów. Łącznie jest ich pięć, tak więc musisz znaleźć jedynie cztery. Dokładnie za siedem dni spotkamy się w miejscu, w którym się poznaliśmy – oznajmił z szyderczym uśmiechem, a gdy ponownie przede mną uklęknął, złapał za łańcuch i szarpnął nim tak mocno, że okowy puściły.
    Byłam wolna. Naprawdę byłam wolna, choć tak naprawdę dalej czułam, jak wisi nade mną kosa. Teraz musiałam być posłuszna, jeśli chciałam żyć. Musiałam odnaleźć kamienie, na których mu tak zależało, a w międzyczasie wymyślić plan, który pokrzyżuje jego plany. Bo byłam pewna, że Nakir nie potrzebuje ich do szczytnych celów.

***


    Przestąpiłam próg swojego mieszkania i zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się o nie i powoli zsunęłam się na podłogę. Byłam wykończona. Dodarcie do domu zajęło mi niemal dwie godziny. Błądziłam po mieście, które powoli budziło się do życia, w poszukiwaniu choć jednej ulicy, która pomogłaby mi trafić na miejsce. A gdy w końcu mi się to udało, resztę drogi przebiegłam. W mieszkaniu było pusto. Mael z pewnością dalej mnie szukał, ale nie miałam nawet siły na to, by dać mu znać, że jestem już bezpieczna. Jedyne, o czym teraz marzyłam, to położyć się do łóżka, usnąć i zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnych chwilach, które dzisiaj mnie spotkały. I tak też właśnie zrobiłam. Zrzuciłam buty, bluzkę i spódniczkę, po czym wsunęłam się pod kołdrę, nakrywając się nią po same uszy. Sen przyszedł szybciej, niż myślałam. Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki, odpłynęłam do krainy Morfeusza. 











!!!
Wracam po naprawdę długiej przerwie. Brak weny dla osoby, która chce pisać, jest czymś okropnym, a ja właśnie to przeżywałam. Na szczęście doznałam olśnienia, pojawiły się nowe pomysły i wracam do pisania. Dziękuję tym, którzy zostali, a nowych czytelników serdecznie zapraszam do czytania. :)
Pozdrawiam, P.