sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział II

    Było ciemno. Nie widziałam nic, prócz małego, prostokątnego okna pod sufitem, przez które wpadało nikłe nocne światło i kaloryfera, do którego byłam przypięta grubym łańcuchem. Powietrze śmierdziało stęchlizną, a nawet najmniejszy ruch wzbijał tumany kurzu, dlatego starałam się siedzieć nieruchomo. Podłoga była twarda i wilgotna, a obok moich nóg co chwila przebiegały karaluchy. Nie miałam pojęcia gdzie jestem, ale z pewnością było to paskudne i okropnie nieprzyjemne miejsce.
    Od kilku godzin byłam sama. Właściwie od momentu, w którym zostałam tu uwięziona nikt mnie nie odwiedził. Nie wiedziałam, kto jest moim porywaczem i czego ode mnie chce, a to sprawiało, że bałam się jeszcze bardziej. Łańcuch był zrobiony z żelaza, więc sprawca musiał mieć chociaż znikome pojęcie o tym, kim jestem. Żelazo bowiem blokowało wszystkie moce Upadłych, przez co teraz byłam zupełnie bezbronna. Ze wszystkich sił próbowałam się oswobodzić, ale jedynym tego skutkiem był metal wbijający się w moje obolałe nadgarstki. Na próżno usiłowałam przesłać jakąkolwiek myśl do Maela, który teraz z pewnością mnie szukał. Miałam nadzieję, że wpadł choćby na mały trop, który pozwoli mu mnie odnaleźć.
    Zmęczona bezskutecznymi próbami uwolnienia się usnęłam. Byłam wyczerpana, zmarznięta i wystraszona, a sen wydawał mi się teraz prawdziwym luksusem. Może gdy się obudzę, okaże się, że to wszystko był jedynie koszmar? Że jestem bezpieczna, w swoim własnym łóżku, a w pokoju obok Mael ogląda kolejny mecz i klnie pod nosem, bo obstawiana przez niego drużyna przegrywa. Czerń pod moimi powiekami nagle zaczęła się rozjaśniać, a chwilę później faktycznie znalazłam się w swoim pokoju. Rozpoznałam zielony kolor swoich ścian, starą toaletkę w rogu, niewielkie biurko, na którym leżał laptop, puchaty biały dywan i kolorowe zasłonki. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi, a gdy zwróciłam wzrok w tamtą stronę, ujrzałam czarną czuprynę mojego anioła. Anioła, który uratował mi życie, kiedy zostałam strącona z nieba. Mojego przyjaciela i współlokatora – Maela. Poczułam, jak moje usta rozciąga szeroki uśmiech. Zerwałam się dobiegu i sekundę później zawisłam na jego szyi, wtulając się w niego mocno.
- O Boże, Mael, tak się cieszę, że tu jesteś. Miałam okropny sen i… - zaczęłam piskliwym głosem, ale byłam zmuszona przerwać. Anioł położył dłonie na moich ramionach i odsunął mnie od siebie.
- Jo, cicho bądź i posłuchaj mnie uważnie – powiedział. – Snem jest to, co dzieje się teraz. Tak naprawdę mnie tu nie ma, a ty nie jesteś w domu – dodał, a w jego oczach dostrzegłam, że nie żartuje. Był całkowicie poważny, a to znaczyło, że koszmar który przeżywałam trwał dalej. Zrobiłam krok w tył i zasłoniłam usta dłonią.
- Ktoś mnie porwał. O Boże, to dzieje się naprawdę.
Poczułam, jak do moich oczu napływają łzy. Dlaczego przytrafiło się to akurat mnie? Nie to, żebym życzyła tego komuś innemu, ale… Przecież nie zrobiłam nic złego, nie zasłużyłam sobie na to. Zacisnęłam usta w cienką linię, żeby nie rozpłakać się na dobre i spojrzałam na swego przyjaciela.
- Zabierz mnie stąd, proszę. Nie chce tu być. Jestem sama, nie mogę nic zrobić. On użył żelaza i… Proszę, pomóż mi – zaszlochałam, oplatając się ramionami. Nie chciałam, żeby Mael mnie taką widział, ale byłam przerażona i nie potrafiłam tego ukryć. Spędziłam na Ziemi dopiero pół roku i nie nauczyłam się jeszcze, jak być tak silną, jak on. Jak zachowywać trzeźwy umysł i myśleć racjonalnie w takich chwilach.
- Joelle, uspokój się. Właśnie próbuję ci pomóc. Zasnęłaś, więc udało mi się z tobą połączyć. Teraz już wiem, dlaczego nie mogłem zrobić tego wcześniej. Tak czy inaczej, powiedz mi gdzie jesteś? Po twoim telefonie wybiegłem z domu, ale nigdzie nie mogłem cię znaleźć. Trafiłem tylko na rozbity telefon. Kto cię porwał i gdzie cię zabrał? – zapytał, a w jego głosie wyczułam zniecierpliwienie. Domyśliłam się, że nie mamy wiele czasu. Ale czy to było istotne? Przecież i tak nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję.
- Nie wiem. Nie wiem, gdzie jestem. To jakieś małe pomieszczenie. Ciemne, z jednym małym oknem pod sufitem. Śmierdzi tu i jest mokro. – Powiedziałam zrezygnowana. Nie wiedziałam nic, co mogłoby mu pomóc w znalezieniu mnie. Mael jednak się nie poddawał.
- Skup się, Jo. Powiedz co czułaś, co słyszałaś? Cokolwiek. – Ostry ton jego głosu trochę mnie otrzeźwił. Przymknęłam oczy, mając nadzieję, że to pomoże mi w odkryciu jakiejś znaczącej rzeczy. Dłonie zacisnęłam w pięści i wzięłam głęboki wdech i… Stało się.
- W pobliżu jest ruchliwa ulica. Cały czas słyszę klaksony samochodów i pisk ich opon. Nie sięgam do okna, ale po drugiej stronie jest chyba jakaś chińska restauracja. Ciągle słyszę ten dziwny język. Jest też… - urwałam, otwierając szeroko oczy. – O nie, Mael, o nie! – krzyknęłam, ale mój głos zginął w nicości.
    Zaczerpnęłam powietrza, czując jak na moich ramionach zaciskają się czyjeś palce. Uniosłam powieki i po raz pierwszy ujrzałam twarz swojego porywacza. Przez chwilę nie widziałam nic, oprócz jego oczu. Były duże i niebieskie jak lapis lazuli, otoczone jasnymi rzęsami. Potem zaczęłam dostrzegać inne szczegóły: jasne, krótko obcięte włosy, lekko spiczasty nos, nieco trójkątną twarz, bliznę przecinającą jego prawą brew i wąskie usta. Gdyby nie był facetem, który chce wyrządzić mi krzywdę, pomyślałabym, że jest przystojny.
    Uśmiechnął się do mnie, ale w tym uśmiechu nie było nic przyjemnego. Wręcz przeciwnie, wzdrygnęłam się na jego widok, co chyba mu się spodobało, bo uśmiechnął się szerzej, odsłaniając równe, białe zęby.
- Nie bój się mnie, aniołku. Nic ci nie zrobię, przynajmniej na razie – powiedział i puścił mnie.
    Sięgnęłam do swoich ramion, by je rozmasować i powędrowałam wzrokiem za chłopakiem, który oparł się o brudną ścianę. Tak, nie wyglądał na dorosłego mężczyznę. Na oko miał jakieś dziewiętnaście lat, choć z pewnością był dużo starszy. Czułam, że bije od niego moc, a to świadczyło o tym, że nie był zwykłym człowiekiem.
- Jestem Nakir, a ty nazywasz się Joelle, prawda? – spytał, ale nie odpowiedziałam mu. – Nie chcesz ze mną rozmawiać? Wielka szkoda, bo potrzebuję od ciebie tylko kilku mało znaczących informacji. Potem z wielką przyjemnością wypuściłbym cię, byś dalej mogła wieść swe nudne życie – dodał, na co zmarszczyłam swoje brwi.
- Kiedy chce się z kimś porozmawiać, nie porywa się go. I nie traktuje w taki sposób? Gdzie ja w ogóle jestem i kim ty jesteś? – zapytałam cicho, mając nadzieję na to, że uda mi się cokolwiek od niego wydobyć. W następnym śnie mogłabym przekazać Maelowi miejsce swojego pobytu albo chociaż tożsamość mojego porywacza i ten koszmar w końcu by się skończył. Jednak Nakir nie był głupi.
- Wszystko po kolei, aniołku. To ja tutaj jestem od zadawania pytań. - Na jego twarzy znów pojawił się ten upiorny uśmiech, a po moim ciele ponownie przeszły nieprzyjemne dreszcze. Chłopak był naprawdę przerażający. – Obydwoje dobrze wiemy, dlaczego tutaj jesteś. Więc proszę, zacznij współpracować i nie zmuszaj mnie do tego, żebym zechciał użyć siły – mruknął niby to obojętnie, ale w jego głosie dało się wyczuć kłamstwo. On naprawdę chciał mnie skrzywdzić. Pewnie tylko czekał na moment, w którym będzie mógł podnieść na mnie rękę. Przełknęłam ślinę i cicho westchnęłam.
- Co chcesz wiedzieć?
- Rubin, który miałaś przy sobie… Skąd go masz i gdzie jest reszta? – spytał, a ja przez chwilę zastanawiałam się, o czym on, do diabła, mówi. Jaki rubin? Jaka reszta? W końcu jednak zrozumiałam. Czerwony kamień, który znalazłam w kieszonce fartuszka. Najwidoczniej był cenniejszy, niż mogło mi się wydawać.
- Nie wiem, gdzie jest reszta. Nie wiem nawet, do czego on służy. Kiedy kończyłam zmianę, znalazłam go w swoim fartuszku. Nie mam pojęcia, skąd się tam wziął. Ktoś musiał mi go podrzucić – powiedziałam szczerze, ale Nakir najwyraźniej nie miał zamiaru wierzyć w moje słowa. Ukucnął przede mną i złapał mnie za włosy, owijając je wokół swojego nadgarstka. Pisnęłam z bólu i zacisnęłam usta w cienką linię, żeby nie zacząć krzyczeć. W innej sytuacji pewnie darłabym się w niebogłosy, ale Nakir był potężny i nie chciałam narażać biednych, niczemu niewinnych ludzi na śmierć. Bo pewnie taki spotkałby ich los, gdyby tylko spróbowali tutaj wejść. Byłam pewna, że chłopak nie zawahałby się przed zabiciem ich.
- Zła odpowiedź. Nie próbuj sobie ze mną pogrywać, mała. Mów, gdzie jest reszta tych cholernych kamieni, bo zafunduję ci bolesną i powolną śmierć – warknął, mocniej ciągnąć mnie za włosy. Z pomiędzy moich warg wyrwał się cichy szloch. Chwyciłam dłońmi jego rękę, próbując go od siebie odciągnąć, ale niestety był zbyt silny.
- Przysięgam, że nie wiem. Proszę… Wypuść mnie. Pomogę ci. Pomogę ci je znaleźć, ale proszę, nie rób mi krzywdy – do mojego głosu wkradła się błagalna nuta. W tym momencie byłam gotowa zrobić wszystko. Wszystko, żeby tylko ujść z życiem. A pomoc w odnalezieniu kilku rubinów nie mogła być przecież czymś złym, prawda? Nawet jeśli Nakir miał niecne plany, to i tak to wszystko nie musiało skończyć się źle. Miałabym czas, żeby dowiedzieć się do czego są mu potrzebne te kamienie, a co za tym szło, może będę w stanie go powstrzymać.
    Poczułam, jak uścisk na moich włosach się rozluźnia, a po chwili te opadły na moje ramiona. Wyprostowałam się na tyle, na ile mogłam i spojrzałam na swojego porywacza. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi niebieskimi oczami i widocznie nad czymś rozmyślał.
- W porządku – powiedział ostrożnie. – Ale jeden niewłaściwy ruch i po tobie, aniołku. Będziesz tańczyła tak, jak ci zagram. Masz tydzień czasu na dostarczenie mi reszty rubinów. Łącznie jest ich pięć, tak więc musisz znaleźć jedynie cztery. Dokładnie za siedem dni spotkamy się w miejscu, w którym się poznaliśmy – oznajmił z szyderczym uśmiechem, a gdy ponownie przede mną uklęknął, złapał za łańcuch i szarpnął nim tak mocno, że okowy puściły.
    Byłam wolna. Naprawdę byłam wolna, choć tak naprawdę dalej czułam, jak wisi nade mną kosa. Teraz musiałam być posłuszna, jeśli chciałam żyć. Musiałam odnaleźć kamienie, na których mu tak zależało, a w międzyczasie wymyślić plan, który pokrzyżuje jego plany. Bo byłam pewna, że Nakir nie potrzebuje ich do szczytnych celów.

***


    Przestąpiłam próg swojego mieszkania i zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się o nie i powoli zsunęłam się na podłogę. Byłam wykończona. Dodarcie do domu zajęło mi niemal dwie godziny. Błądziłam po mieście, które powoli budziło się do życia, w poszukiwaniu choć jednej ulicy, która pomogłaby mi trafić na miejsce. A gdy w końcu mi się to udało, resztę drogi przebiegłam. W mieszkaniu było pusto. Mael z pewnością dalej mnie szukał, ale nie miałam nawet siły na to, by dać mu znać, że jestem już bezpieczna. Jedyne, o czym teraz marzyłam, to położyć się do łóżka, usnąć i zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnych chwilach, które dzisiaj mnie spotkały. I tak też właśnie zrobiłam. Zrzuciłam buty, bluzkę i spódniczkę, po czym wsunęłam się pod kołdrę, nakrywając się nią po same uszy. Sen przyszedł szybciej, niż myślałam. Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki, odpłynęłam do krainy Morfeusza. 











!!!
Wracam po naprawdę długiej przerwie. Brak weny dla osoby, która chce pisać, jest czymś okropnym, a ja właśnie to przeżywałam. Na szczęście doznałam olśnienia, pojawiły się nowe pomysły i wracam do pisania. Dziękuję tym, którzy zostali, a nowych czytelników serdecznie zapraszam do czytania. :)
Pozdrawiam, P. 

czwartek, 16 października 2014

Rozdział I

    - Dziewczyno! - Do moich uszu dotarł czyjś głos. Przez moment myślałam, że to sen; wytwór mojej wyobraźni. Jednak po chwili usłyszałam go ponownie. Tym razem głośniej i wyraźniej. - Hej, obudź się! Wstawaj!
Leniwie otworzyłam oczy i poruszyłam się niespokojnie, czemu towarzyszył cichy jęk. Czułam się tak, jakbym spała na kamieniach. Wszystko mnie bolało. Począwszy od karku, po palce u stóp. Przesunęłam wzrokiem po najbliższym otoczeniu. Wszędzie było zielono. Krzaki, trawa, a pode mną brązowo-zielone korzenie drzewa. Podciągnęłam się do pozycji siedzącej i dopiero wtedy go zobaczyłam. Kucał przede mną, łokcie opierając na kolanach. Jego kruczoczarne włosy zachodziły mu na oczy, które były ciemne jak dwa węgle, otoczone równie ciemnymi i długimi rzęsami. Jego usta o pełnej dolnej wardze i węższej górnej, wykrzywiał uśmiech. Miał mocno zarysowaną szczękę i idealnie prosty nos. Był dobrze zbudowany, jego mięśnie odznaczały się pod czarną koszulką. W Niebie wszystkie anioły były piękne, a mimo tego nigdy nie widziałam kogoś, kto aż tak by mnie zauroczył. Niemniej jednak, był to obcy człowiek, a ja nigdy nie miałam do czynienia z ludźmi. Moje serce zaczęło bić szybciej i wcale nie chodziło tu o to, że ów chłopak jest bardzo przystojny. Najzwyczajniej na świecie się bałam.
- Ja... Przepraszam, czego chcesz? - zapytałam, czując jak mój głos drży. Cofnęłam się nieco do tyłu i wpadłam plecami na pień drzewa. Chłopak uniósł ręce w geście poddania, jego twarz nieco złagodniała. Zbliżał się do mnie powoli, zupełnie jakbym była jakąś dziką zwierzyną, która w każdej chwili może uciec.
- Spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy. - Powiedział, wyciągając w moim kierunku ręce. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Nie spuszczałam z niego wzroku. Bałam się, że jeśli to zrobię, on się na mnie rzuci, nawet pomimo jego zapewnień, że mnie nie skrzywdzi.
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? Dlaczego miałabym ci zaufać? - spytałam, przyciskając się jeszcze bardziej do pnia. Kora wbijała mi się w plecy.
- Bo wiem kim jesteś. Potrzebujesz mojej pomocy, a ja z czystą przyjemnością ci jej udzielę.


***

 Pół roku później

    Ostatni raz zerknęłam w lustro. Kasztanowe włosy lekko opadały na moje ramiona. Sięgały mi już do połowy pleców, z czego byłam okropnie dumna. Duże, szare oczy błyszczały, a policzki były lekko zaróżowione. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i wyszłam z łazienki. Przemierzyłam korytarz i weszłam do salonu, gdzie na kanapie wylegiwał się Mael. 
    Mael, tak samo jak ja, był upadłym aniołem. To on znalazł mnie w parku i pokazał, jak żyć w tym świecie. Tymczasowo mieszkałam u niego, gdyż chłopak twierdził, że nie jestem jeszcze gotowa, żeby zacząć życie na własną rękę. 
- I jak? - zapytałam, obracając się wokół własnej osi. Minęło pół roku, odkąd Upadłam, a dalej nie mogłam przyzwyczaić się do ubrań. Spodnie, bluzki, kurtki... Początkowo czułam się w nich nieswojo, ale z czasem zauważyłam, że sa znacznie praktyczniejsze, niż białe, zwiewne szaty, które nosiłam w Niebie. Co nie zmieniało faktu, że nadal wszystko mnie zadziwiało. Każdą nową część garderoby podziwiałam przez pół dnia. Dzisiaj miałam na sobie niebieski top i lekką spódniczkę w kwiatki, sięgającą do połowy ud. 
    Mael uniósł jedną brew do góry i przez chwilę uważnie mi się przyglądał. W końcu skinął głową, a kąciki jego ust drgnęły w lekkim uśmiechu. 
- Ujdzie. A teraz zmykaj. Vincent nie toleruje spóźnień - mruknął i wrócił do oglądania telewizji. 
Telewizja! Tak, była to kolejna rzecz, której nie mogłam pojąć. Tych rzeczy było całkiem sporo: telefony, komputery, samochody, samoloty... Ludzie byli naprawdę mądrzy. Podziwiałam ich za te wszystkie wynalazki. 
- Przyjdziesz po mnie? - Mael zawsze odbierał mnie z pracy. Restauracja, w której kelnerowałam, nie znajdowała się daleko od naszego mieszkania, ale anioł zawsze dbał o to, żebym bezpiecznie wróciła do domu. 
- Wybacz, Jo, ale dzisiaj nie mogę. Musisz wrócić sama. Pamiętasz drogę? - Oderwał wzrok od ekranu i teraz patrzył na mnie tymi swoimi czarnymi oczyma. 
- Tak. Dam sobie radę. 
- W porządku. Leć już. Tylko nie dosłownie - powiedział i uśmiechnął się złośliwie. Posłałam mu mordercze spojrzenie, z trudem panując nad tym, aby nie pokazać mu języka. Oczywiście w słowach Maela było trochę racji. Okazało się, że nadal mogę korzystać ze swoich skrzydeł. Kiedy po raz pierwszy po Upadku je rozpostarłam, kilka łez zmoczyło moje policzki. Wtedy myślałam, że straciłam je na zawsze; że straciłam najpiękniejszą rzecz, która przypominała mi o poprzednim życiu. Jednak dalej je posiadałam. Skrzydła oraz kilka innych ciekawych umiejętności, które na Ziemi były bardzo przydatne. Niestety, Meal rzadko pozwalał mi z nich korzystać. "Musisz się wszystkiego nauczyć, Jo. Chyba nie chcesz nikogo skrzywdzić, prawda?" Jego słowa odbijały się w mojej głowie za każdym razem, gdy chciałam ich użyć pod nieobecność mojego nauczyciela. Postanowiłam być jednak odpowiedzialną uczennicą i kiedy Maela nie było w pobliżu, zachowywałam się jak zwyczajna śmiertelniczka.
    Do restauracji dotarłam spóźniona. Zaledwie dwie minuty, ale od Vincenta i tak dostałam reprymendę.
- Joelle, czy choć raz mogłabyś zjawić się tu na czas? Nie płacę ci za ładną buźkę, tylko za robotę. Od jutra, za każde, nawet najmniejsze spóźnienie, będę zabierał ci dolara z pensji. - Rzucił przez okienko do wydawania posiłków, przez co zwrócił uwagę wszystkich klientów na moją osobę. Ten człowiek nigdy nie był zbyt delikatny i dyskretny. Zawsze mówił to, co ślina mu na język przyniosła, i nie liczył się z tym, że może sprawić komuś przykrość, albo zrobić z niego pośmiewisko. Westchnęłam ciężko i skinęłam lekko głową.
- Przepraszam, to się już więcej nie powtórzy - powiedziałam cicho i pognałam na zaplecze, chcąc jak najszybciej przestać być w centrum uwagi. Torebkę schowałam do szafki i wyjęłam z niej fartuszek, który przewiązałam w biodrach. Wzięłam kilka głębokich wdechów, przejrzałam się w lustrze, poprawiłam włosy i wyszłam na salę, by przyjmować zamówienia od głodnych klientów.
    W piątkowy wieczór ruch jak zawsze był duży. Ledwo uwijałam się ze wszystkimi zamówieniami, a kilka z nich nawet pomyliłam. Na to Vince na szczęście przymknął oko. I dobrze, bo gdyby miał zamiar znowu mnie ochrzanić, odpyskowałabym mu, co pewnie miałoby fatalne skutki. Tego wieczoru, jak i w sumie każdego innego, moją uwagę przykuwał pewien mężczyzna. Zawsze siadał przy tym samym stoliku i bywał tylko na moich zmianach. Na początku mnie to niepokoiło, ale Mael uspokoił mnie, mówiąc, że facet jest zupełnie nieszkodliwy. Miał popielate włosy, które były już trochę przydługie, i oczy koloru gorącej czekolady. Nie był wysoki, ale za to strasznie chudy. Jego ubrania również pozostawiały wiele do życzenia, ale mimo wszystko zawsze zostawiał mi solidny napiwek. Tak było i tym razem. Kiedy zaniosłam mu rachunek, a on wręczył mi banknot, okazało się, że ponad połowa sumy jest przeznaczona dla mnie.
- Miłego wieczoru - powiedział nieco zachrypniętym głosem i z szerokim uśmiechem na twarzy opuścił lokal. Patrzyłam za nim przez chwilę, po czym wzruszyłam ramionami i wróciłam do pracy.
    Vincent zamykał "Fiver" o 21:30. Gdy tylko ostatni klient opuścił knajpę, udałam się na zaplecze i zaczęłam wyciągać z kieszonki fartuszka wszystkie swoje tipy. Banknoty wrzuciłam do torebki, a gdy zajęłam się liczeniem monet, między nimi błysnęło coś czerwonego. Zmrużyłam oczy i chwyciłam znalezisko w dwa palce. Był to czerwony kamyk, chyba rubin, który przepięknie mienił się nawet w nienaturalnym świetle jarzeniówek. Nie miałam pojęcia, skąd wziął się w moim fartuchu. Przez moment zastanawiałam się, czy powinnam zgłosić to Vincentowi, ale w końcu się rozmyśliłam. Uznałam, że najpierw pokażę go Maelowi i razem postanowimy, co z nim zrobić. Wrzuciłam go razem z bilonem do torebki, którą następnie przerzuciłam przez swoje ramię. Pożegnałam się z Vincem i wyszłam z lokalu, kierując się w stronę domu.
    Ulice o tej godzinie zaczynały pustoszeć i tak naprawdę dopiero teraz to odczułam. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz, kiedy skręciłam za róg, w jedną z ciemniejszych uliczek. Gdy miałam u boku Maela, zawsze czułam się spokojna i bezpieczna. Dzisiaj tak nie było. Tym bardziej, iż miałam dziwne przeczucie, że ktoś mnie śledzi. Nie obejrzałam się jednak za siebie w obawie, że moje podejrzenia się potwierdzą. Przyspieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej dotrzeć do naszego mieszkania, gdzie mogłabym zamknąć za sobą drzwi i odetchnąć z ulgą. Wyciągnęłam z torebki telefon i wykręciłam numer do anioła. Odebrał po trzecim sygnale.
- Mael, to ja. Wracam już. Czy mógłbyś czekać na mnie pod domem. Wydaje mi się, że ktoś... - nie dokończyłam. Tajemnicza ręka, która wychynęła zza krzaków, objęła mnie w pasie i mocno pociągnęła w swoją stronę. Telefon wypadł mi z dłoni i roztrzaskał się na chodniku. Krzyknęłam i próbowałam się wyrwać, ale wtedy usta i nos zasłonięto mi jakimś materiałem. Próbując łapać kolejne oddechy, czułam, jak moje myśli zaczynają płynąć coraz wolniej. Oczy zaczęły mi się przymykać, a wszystkie mięśnie się rozluźniły, czyniąc moje ciało bezwładnym.
- Wydaje mi się, że masz coś, co należy do mnie, aniołku. - Usłyszałam, zanim zupełnie zalała mnie ciemność.





środa, 25 czerwca 2014

Prolog

Prolog

      Ziemia pod moimi stopami zadrżała. Rozłożyłam ręce na boki, żeby złapać równowagę i rozejrzałam się dookoła. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stało mnóstwo moich braci i sióstr, zrobiło się zupełnie pusto. Zostałam sama. Nigdy w swoim długim życiu nie czułam się taka samotna, a wiedziałam, że to dopiero początek; że samotność jest czubkiem góry lodowej, który wystaje ledwo ponad powierzchnię wody.
     Silny wiatr poruszył białymi źdźbłami trawy. Kilka dojrzałych owoców spadło z Drzewa Mądrości. Jego białe liście zaszeleściły niespokojnie na gałęziach. Kolejny podmuch cisnął mi włosy na twarz. Podniosłam rękę, żeby odgarnąć je z oczu, kiedy ziemia ponownie się zatrzęsła. Tym razem nie zdołałam utrzymać się na nogach i upadłam, lądując na kolanach. Zanim zdążyłam się podnieść, rozległ się potężny grzmot i ziemia rozstąpiła się, a ja spadłam w dół.

***

     Plecy piekły mnie, kiedy próbowałam rozłożyć skrzydła. Starałam się ze wszystkich sił, ale te jakby nie chciały mnie słuchać. Czyżby to również zostało mi zabrane? Czy wygnanie z najświętszego miejsca i brak możliwości powrotu nie były wystarczającą karą? Czy odebrano mi wszystko, co przypominałoby mi o domu?
    Z każdą kolejną chwilą robiło się coraz ciemniej. Ostatnie promienie jasnego, ciepłego, tak dobrze znajomego światła, zostały pochłonięte przez czerń. Czerń, której towarzyszyła nieprzenikniona cisza. Zrezygnowałam z prób uwolnienia swoich skrzydeł. Zamknęłam oczy, poddając się grawitacji. Myślałam, że upadek potrwa zaledwie chwilę, ale od czasu kiedy po raz ostatni czułam pod stopami grunt, minęło ich już wiele. Myślałam, że będę krzyczała, że będę przerażona, a tymczasem spadałam w milczeniu, ogarnięta obawami, ale i spokojna. Tak jakby Ojciec dalej był przy mnie, choć wiedziałam, że już nigdy nie zobaczę jego oblicza; że jego głos już nigdy nie rozbrzmi w mojej głowie. Tak samo, jak nie zobaczę i nie usłyszę moich braci i moich sióstr. Świadomość tej straty bolała. Bolała tak bardzo, że niemal rozdzierała moje serce na pół. Ale zasłużyłam na to. Byłam nieposłuszna, postawiłam się Najwyższemu. Musiałam zostać ukarana. Musiałam...
    Moje rozmyślania przerwał cichy szept. Pojawił się znikąd. Natychmiast otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. W dalszym ciągu otulała mnie chłodna szata ciemności. Wiatr szarpał moimi włosami i sukienką. Nie było tu nikogo poza mną. Ale po chwili usłyszałam kolejny szept, a potem następny. Ujrzałam małą, jasną plamkę, która z każdą sekundą robiła się coraz większa i większa. Do pojedynczego cichego głosu zaczęły dołączać kolejne. W końcu ogarnęła mnie kakofonia milionów dźwięków, jakich nigdy wcześniej nie słyszałam. Zamrugałam kilka razy i zanim zdążyłam się zorientować, ciemność została rozwiana, a ja leciałam prosto w kierunku zielonego, rozłożystego drzewa. Wyciągnęłam ręce przed siebie, chcąc złapać się za jakąś gałąź i zamortyzować swój upadek. Niestety, spadałam za szybko, przez co odbiłam się od kilku konarów, które z kolei nieco spowolniły mój lot. W ostatniej chwili udało mi się złapać za jedną z gałęzi, ale była zbyt słaba i nie utrzymała mojego ciężaru. Z głuchym łoskotem upadłam na ziemię. Uderzenie pozbawiło mnie tchu, więc łapczywie zaczęłam łapać powietrze, a potem się rozkaszlałam. 
Przekręciłam się na plecy i spojrzałam w niebo. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Było po wszystkim. I choć wcale nie minęło tak dużo czasu, odkąd opuściłam Niebiosa, to czułam się tak, jakby moje dotychczasowe życie było jedynie snem. Pięknym snem, który pod koniec okazał się być koszmarem.
    Podniosłam się z ziemi, wygładzając brudną i porwaną sukienkę. Zrobiłam krok do przodu, krzywiąc się przy tym nieznacznie. W Niebie nie było kamieni, które wbijały się w stopy. Wyszłam spod drzewa, a potem przedarłam się przez krzaki, które podrapały i porozcinały moją skórę i tak już poranioną przez gałęzie drzewa. Teraz nie stałam już na ziemi, ale na czymś zimnym, gładkim i twardym. Obok przechodzili ludzie, którzy obrzucali mnie ciekawskimi, zaniepokojonymi oraz jakimiś dziwnymi spojrzeniami. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Żadnego użalania się nad sobą, żadnego rozpaczania. Poradzisz sobie. Poradzisz - powtarzałam w myślach te słowa, jak mantrę. 
    Znalazłam się w świecie, którego w ogóle nie znałam. W świecie, do którego musiałam się przystosować, bo miałam w nim spędzić całą wieczność. Joelle, niegdyś jedna z najpotężniejszych anielic; jedna z Serafinów. Zasiadająca niemal najbliżej Stwórcy. Teraz? Upadła anielica, zamieszkująca Ziemię.